English Español Français Deutsch Italiano Český Polski Русский Română Українська Português Eesti 中文 日本

Współczesna wiedza o Bogu, Ewolucji, sensie życia człowieka.
Metodologia duchowego doskonalenia się.

 
Bajka o rybaku, rybce i podwodnym królestwie
 

Bajka o rybaku, rybce i podwodnym królestwie

Dziadek Wania zapytał:

— Chcesz, Aneczko, opowiem ci bajkę o rybaku i rybce?

— Nie, — powiedziała Aneczka, — dobrze znam tę bajkę, napisał ją Puszkin!

— Opowiem ci zupełnie inną historię, która mi się zdarzyła, gdy poszedłem w ostatni raz na ryby.

— W takim razie opowiadaj! — zgodziła się Aneczka i usiadła jak najwygodniej.

— No cóż, — zaczął dziadek Wania:

Każde lato spędzam ze swoją Akuliną nie nad brzegiem morza, a nad brzegiem ogromnego-przeogromnego jeziora! Mamy tam mały domek.

I trzeba ci wiedzieć, że żyjemy z Akuliną razem już całe lat trzydzieści i trzy lata i ani razu myśmy się nie pokłócili. Wszystko u nas — z miłości i ze zgodą!

Pewnego dnia wstałem wcześnie, jeszcze przed świtem. Zebrałem swój sprzęt rybacki — i udałem się na ryby.

Wyszedłem z domu — piękno dookoła! Mgła unosi się nad jeziorem! Ścieżka ku jezioru biegnie pod górkę — nogi niby same niosą! Raduje się dusza!

A tu i słoneczko zaczęło wschodzić! Wszystko naokoło promieniami rozjaśniło, zaczęło przygrzewać i upiększać przyrodę!

Każda kropla rosy w słońcu zaczęła błyszczeć: jak diament czy nawet lepiej!

A mgła dodawała wszystkiemu dookoła — uroku!

Podszedłem do brzegu, moja łódź stoi, łańcuchem przymocowana, czeka na mnie. Odemknąłem zamek, wiosła w dulki wsadziłem, odbiłem od brzegu…

Nasze jezioro jest ogromne! Kiedy przyjedziesz do mnie w odwiedziny — sama zobaczysz!

Wietrzyka nawet najmniejszego nie ma! Niczym para nad moją filiżanką herbaty teraz — tak i nad powierzchnią jeziora unosiła się leciutka mgła.

Gładź na jeziorze — zupełnie jak olbrzymie lustro!

I obłoczki, rozświetlone przez wschodzące słońce, odbijają się w wodzie.

Dno w przejrzystej wodzie — widać na wielkiej głębokości.

Płynę po cichu, nie mogę oderwać wzroku!

Tam, pod łódką, piaseczek i kamyczki widać na dnie. Można się przyjrzeć, jak rosną wodorosty. Ławice drobnych rybek przepływają, srebrzystymi łuskami błyszczą.

Oto już i ptaki zaczęły się budzić. Jaskółki latają nisko nad wodą, łapiąc dla swych dzieci muszki. I mewy — też szybują nie wysoko, tóż przy mojej łodzi.

No, zarzuciłem wędkę. Siedzę w oczekiwaniu, co dziś złapie się na haczyk? Ale żadna rybka nie bierze…

A ja — nie smucę się w ogóle: przecież jest tak błogo!

Tak sobie siedziałem, siedziałem — aż się zdrzemnąłem…

Patrzę: spławik nagle zaczął podskakiwać i zanurkował pod wodę, napięła się żyłka! Widać, ogromne rybisko połknęło haczyk — bo nawet pociągnęło łódź za sobą!

I tak się ciągniemy: ja — rybę na powierzchnię, a ona mnie — pod wodę! Kto kogo pokona!

I tak się stało, że ta ryba pociągnęła mnie tak mocno, iż straciłem równowagę. A że ubrania miałem na sobie ciężkie: brezentowy płaszcz i wysokie gumowce, — poszedłem na dno.

Cóż, myślę, jest już po mnie, zaraz utonę! Dawniej — byłem silniejszy od wszystkich ryb i wyciągałem je z ich podwodnego królestwa na powietrze, gdzie one nie mogły oddychać i umierały. Więc, teraz moja kolej zginąć pod wodą, gdzie ja nie mogę oddychać…

Ale wtedy — i zaczęły dziać się cuda!

Tuż przed moją twarzą znalazło się tamto rybisko, które złapalem na haczyk. Tylko teraz wyszło odwrotnie: to ono mnie złapalo i na dno zaciągnęło! To był sum przeogromny! Nigdy takich ogromniastych nie widziałem!

Patrzymy na siebie. Moje oczy są szeroko otwarte ze zdumienia — i jego oczy są szeroko otwarte! Ja mam wąsy — i on ma wąsy! Tylko wargę przecina mu haczyk. A rąk, żeby ów haczyk wyciągnąć, on nie ma. I krew mu płynie. I boli go.

I wtedy mówi do mnie sum:

— Wyciągnij haczyk: przecież boli mnie!

A jak on to mówi, nie słyszę, zaś to, co mówi, — rozumiem w cudowny sposób…

Wyciągnąłem haczyk ostrożnie.

Czekam, co dalej będzie..

A sum do mnie mówi:

— Chciałem cię zgubić za tę krzywdę, którą mojemu rybiemu królestwu wyrządzałeś! Ale widzę, że jest w tobie jeszcze dobroć!

Dlatego — jeszcze żyjesz.

Dobrze, uwolnię cię teraz, jeśli przyrzekniesz, że nigdy więcej nie będziesz zabijać ryb — ani dużych, ani małych!

Wtedy przyrzekłem mu, bo bardzo przejąłem się tym, jak haczyki rybackie rybkom zadają ból i jak im przed czasem, przeznaczonym przyrodą, umierać się nie chce.

A przecież wiesz, Aneczko: jeśli coś obiecam — zawsze spełniam obietnicę! Jestem wierny danemu słowu! I za nic go nie złamię!

Pewnie, sum też dowiedział się o mojej wierności słowu, bo niby słyszeliśmy myśli jeden drugiego — i tak sobie myślami i odpowiadaliśmy.

I mówi mi sum:

— Według naszego rybiego prawa, za twoją dobrą decyzję — spełnią się trzy twoje życzenia. Jakie pomyślisz sobie życzenie — niech tak i będzie!

Cóż, pierwsze życzenie jest oczywiste: jeśli nie chcesz pozostać na wieki w podwodnej krainie, to musisz zapragnąć znaleźć się w swojej łódce albo na brzegu.

A inne dwa życzenia — do ciebie należą. Nie zmarnuj ich!

Wtedy podziękowałem sumowi i wyobraziłem sobie, że już znalazłem się w swojej łodzi, jak gdyby nic się nie stało. Mocno ja to sobie wyobraziłem!

I naprawdę: ocknąłem się w swoje łódce, jak gdyby nigdy nic nie było.

* * *

— Być może, zasnąłeś — i to ci się przywidziało we śnie! — mówi Aneczka.

A dziadek Wania odpowiada:

— Dokładnie tak samo i ja pomyślałem, że chyba zasnąłem — i taki miałem dziwny sen. A jednak wędki — nigdzie nie ma!

— Więc upuściłeś ją we śnie!

— I też tak myślałem! Zacząłem szukać: czy nie ugrzęzła gdzieś w zaroślach trzciny — ale jej nie znalazłem.

— A ubrania miałeś na sobie mokre czy suche? — zapytała Aneczka.

— Odzież — była sucha. Przecie wyobraziłem sobie, że jestem w łódce — w suchej odzieży! Wszakże — w mokrym ubraniu jest nieprzyjemnie i zimno!

Otóż okazało się, że pierwszy cud się spełnił.

No, ja też sam nie bardzo w to uwierzyłem, że na dnie byłem, z sumem rozmawiałem…

Wziąłem wiosła, do brzegu płynę.

Przybiłem do brzegu i sam sobie myślę: “Jakże mam do mojej Akuliny wrócić z pustymi rękami? Z czego zupę ugotuje?”

I przyszło mi na myśl: Ach, żeby tak teraz prawdziwków nazbierać, i żeby były nad podziw piękne, i tłuste, i duże, i smaczne, i do tego jeszcze, żeby nie mniej niż dziesięć sztuk!

Ledwo tak pomyślałem, a już patrzę — w nadbrzeżnych krzakach, jak się zdaje, stoi prawdziwek.

Podszedłem bliżej — tak jest!

Prześliczny — i duży, i tłusty! Postąpiłem parę kroków — jeszcze jeden!

Tak one wzdłuż brzegu rosły łańcuszkiem: wszystkie dziesięć, jeden od drugiego większy! Poszukałem jeszcze — nie ma więcej.

Powiesz, że to nie cud? Ale na takie duże i piękne grzyby jeszcze nigdy nie natrafiałem!

Poszedłem do domu zadowolony: ucieszy się moja Akulina! I nasmaży grzybów, i zupę wyśmienitą ugotuje!

Idę, zastanawiam się: to był zbieg okoliczności — czy cud?

“A jeśli naprawdę — to był cud? Jakie jeszcze życzenie sobie pomyśleć?”

Przyszedłem do domu. Opowiedziałem o wszystkim Akulinie.

… Zjedliśmy zupę i zaczęliśmy rozważać: czegośmy mogliby jeszcze zażądać?

Długo rozmyślaliśmy o tym, ale nie potrafiliśmy nic wymyśleć.

Wszystko niby mamy. I domek w pobliżu jeziora, i grządeczki warzywno-ziołowe wokół. Domek, prawdę mówiąc, niewielki: jeden mały pokoik, w którym załedwie nasze łóżko, stół, dwa krzesła i piecyk się mieszczą. Jednakże i niewiele kłopotów mamy z naszym domkiem!

Więc nie możemy z nią wymyśleć, czego moglibyśmy jeszcze zapragnąć? Dobrze nam z tym, co mamy. A to, czego nie mamy, wcale nie jest nam potrzebne!

A tu do nas chłopczyk z sąsiedztwa zaszedł, Piotruś.

Akulina jak nie zacznie go zupą grzybową częstować! Litowała nad Piotrusiem i zawsze starała się go nakarmić. Bo chłopczyk rósł — niczym sierota, chociaż i miał żywych rodziców. I chorował ciągle, także nieraz chodziłem z nim do lekarzy. A lekarze mówili, że musi się poddać kosztownej operacji. Lecz jego rodzicom — nie zawsze nawet na jedzenie starczało pieniędzy, gdyż wszystko na wódkę wydawali. I my z Akuliną — tylko nasze małe renty mamy. Choć resztę życia odkładać będziemy — nie nazbieramy nawet cząstki pieniędzy potrzebnych na taką operację.

Więc, kiedy Piotruś wyszedł, postanowiliśmy z Akuliną, że trzecie życzenie oddamy temu chłopczykowi: żeby on wyzdrowiał! I zapragnęliśmy tego — ze wszystkich sił!

— No i co — spełniło się? — zapytała Aneczka.

— Spełniło! Poszedłem z nim ponownie do lekarza. A lekarz mówi: wyniki badań polepszyły się, więc operacja nie jest już konieczna! Trzeba tylko nadal hartować organizm i wzmacniać jego odporność — wtedy choroba całkowicie minie!

… Właśnie wówczas uczyłem Piotrusia hartowania się: codziennie rano pomagałem mu oblewać się zimną wodą z wiadra.

Otóż — nie zawiódł mnie sum! I ja również nie zawiodłem go: od tamtej pory nie łowię i nie jem rybek! Nie kupuję też rybek złowionych przez innych ludzi. Ponieważ, jeślibym je kupował — oznaczałoby to, że to dla mnie te rybki złowili i zniszczyli!

A od tamtej pory zawsze w cudowny sposób trafiam na grzyby. Nawet wtedy, gdy wszyscy wychodzą z lasu z pustymi rękami, mój koszyk jest pełny!

— Ładna u ciebie wyszła historia, dziadku!

Znam inną bajkę — o kwiatku siedmiopłatku. Tam dopiero ostatnie życzenie dziewczynki było słuszne. A twoje — wszystkie trzy słuszne były!

— A ty — jakie życzenie byś wybrała, Aneczko?

— Pomyślę sobie — i powiem ci innym razem.

<<< >>>
 
Strona gіуwnaKsi№їkiArtukuіyFilmyFotogalerieWygaszacze ekranuNasze stronyLinkiO nasKontakt